Insight

Insight

26.11.2025

26.11.2025

Egzotyczny ćwierćtalar z Norwegii i gdańskie orty co monety mówią o dawnych i dzisiejszych finansach

Egzotyczny ćwierćtalar z Norwegii i gdańskie orty co monety mówią o dawnych i dzisiejszych finansach

Egzotyczny ćwierćtalar z Norwegii i gdańskie orty – co monety mówią o dawnych i dzisiejszych finansach

Insight

26.11.2025

Pisząc o współczesnych finansach, kredytach i inwestycjach, zazwyczaj odwołuję się do bieżących danych, raportów i aktualnych stawek na rynku. Tym razem sięgnę jednak znacznie dalej – do XVII wieku – i do przedmiotu, który mieści się w dłoni. To niewielka, około siedmiogramowa moneta z 1628 roku, która zaskakująco dobrze opowiada o gospodarce, cenach nieruchomości i różnicy potencjałów dwóch miast nad Bałtykiem.

Chodzi o ¼ Speciedalera wybity w Christianii, czyli w dzisiejszym Oslo, za panowania króla Christiana IV. Dla polskiego numizmatyka to moneta egzotyczna, rzadko spotykana i znacznie mniej znana niż nasz gdański ort. A jednocześnie – należy dokładnie do tej samej klasy wagowej i pieniężnej: to po prostu ćwierć talara.

Ort gdański jest dla wielu kolekcjonerów monetą „domową”. To popularny, często poszukiwany nominał z czasów świetności miasta: waży około siedmiu gramów srebra, miał wartość ćwierć talara i służył do codziennych rozliczeń w handlu. Krążył w sakiewkach kupców, rzemieślników, a nawet zamożniejszych mieszczan. W polskich zbiorach jest obecny bardzo szeroko – to jedna z podstaw XIX- i XX-wiecznej kolekcjonerskiej fascynacji Mennicą Gdańską.

Norweski ¼ Speciedalera to jego „północny krewny”: podobna waga, podobna wartość, ta sama logika systemu talarowego, ale zupełnie inna skala emisji i inna pozycja gospodarcza kraju, który go wybił. Mennica w Christianii dopiero raczkowała, Norwegia nie miała jeszcze dużych własnych zasobów srebra, a gospodarka była oparta przede wszystkim na rolnictwie, rybołówstwie i surowcach leśnych. Szacuje się, że w latach 1628–1629 wybito zaledwie 25–40 tysięcy sztuk takiej monety.

Dla porównania, w sąsiadujących latach 1623–1625 Gdańsk wybił około 1,2–1,6 miliona ortów, czyli średnio w granicach 350–550 tysięcy sztuk rocznie. Mówimy więc o sytuacji, w której:

Gdańsk wybijał rocznie około 25 razy więcej srebrnych ćwierćtalarów niż Christiania.

To bardzo dobrze pokazuje różnicę potencjału gospodarek obu miast. Gdańsk był jedną z najważniejszych metropolii handlowych Europy Północnej, obsługując eksport zboża, drewna i innych towarów z Rzeczypospolitej. Christiania była natomiast niewielkim, peryferyjnym ośrodkiem, dopiero budującym swój ciężar ekonomiczny.

Skoro obie monety – ort i ¼ Speciedalera – były ćwierćtalarami, naturalnie pojawia się pytanie: co można było za nie kupić? I tu zaczyna się część, która zbliża numizmatykę do finansów osobistych i rynku nieruchomości.

Z zachowanych ksiąg gruntowych i źródeł miejskich wiemy, że mały dom na przedmieściach Gdańska – na przykład na Chełmie, Starych Szkotach czy Dolnym Mieście – kosztował w XVII wieku orientacyjnie 150–200 florenów, czyli około 50–70 talarów. Jeśli przyjmiemy, że jeden talar to cztery orty, wychodzi prosty rachunek: na zakup takiej nieruchomości trzeba było około 200–280 ortów.

W przypadku okolic Christianii kwoty były zdecydowanie niższe. Szacunki dla norweskich źródeł z tego okresu mówią, że prosty dom pod miastem kosztował w granicach 8–15 talarów, czyli równowartość 32–60 ćwierćtalarów, a lepsza, większa posiadłość – 20–30 talarów, czyli 80–120 ćwierćtalarów. Różnica jest uderzająca: dom pod Gdańskiem był 4–6 razy droższy niż podobna nieruchomość w okolicach Christianii. Te same monety, ten sam system talarowy, a zupełnie inna siła nabywcza – wynikająca z potęgi handlu, położenia i rozwoju miasta.

Warto przy tym doprecyzować jedną rzecz: nie chodzi o to, że dziś za srebro z 200–280 ortów można by kupić dom pod Gdańskiem. Sama wartość kruszcu już dawno oderwała się od realiów rynku nieruchomości. Ale jeśli spojrzeć na wartość kolekcjonerską dobrze zachowanych gdańskich ortów z wczesnych emisji, szczególnie z pierwszych lat bicia, i wyobrazić sobie sprzedaż kilkuset takich monet na profesjonalnej aukcji, okazuje się, że mówimy już o kwotach, które realnie mogą dom sfinansować. Monety, które kiedyś były po prostu środkiem płatniczym, dziś – jako zabytki historii – wciąż potrafią mieć znaczącą siłę nabywczą, choć z zupełnie innego powodu.

Z perspektywy doradcy finansowego taka opowieść nie jest tylko ciekawostką dla pasjonatów historii. To bardzo namacalny przykład tego, że wartość może trwać w różnych formach: jako realny środek płatniczy, jako kruszec, jako kolekcjonerski rarytas, a w końcu jako element dziedzictwa, który buduje tożsamość regionu. Moneta z odległej Christianii, leżąca dziś w gdańskim zbiorze obok ortów, opowiada tę historię lepiej niż niejeden podręcznik.

I w tym sensie uważam, że takie teksty mają swoje miejsce na blogu finansowym. Pokazują, że finanse to nie tylko tabelki, stopy procentowe i kalkulatory kredytowe, ale też dłuższa opowieść o pieniądzu, wartości i gospodarce. A na koniec jest jeszcze jedna refleksja, z którą bardzo się utożsamiam: warto mieć pasje. A jeśli do tego zdarzy się tak, że pasja potrafi z czasem pomnażać majątek – tym lepiej.